O mnie
Fotografia towarzyszyła mi od zawsze – podobnie jak w większości domów, gdzie zdjęcia są częścią codzienności. U mnie miała nieco bardziej szczególne miejsce. Już w latach 80. mój tata używał aparatu Practica (chyba PLC3, jeśli dobrze pamiętam), rejestrując zdjęcia na kliszy. Oprócz posiadania samego aparatu jedno z pomieszczeń w domu od czasu do czasu zamieniało się w ciemnię, gdzie mój tato bawił się tymi wszystkimi odczynnikami, aby z kliszy wydobyć pełny obrazek. Wszystkie światła gasły i zostawało włączone tylko czerwone światło. Z racji tego, że w domu miałem pełne (amatorskie) studio fotograficzne, ilość zdjęć uzbierała się całkiem pokaźna. Wtedy nie wiedziałem (a może nie zdawałem sobie sprawy) jak skomplikowane w ogóle jest wywoływanie zdjęć. Posiadanie tego typu wspomnień robi niezłą perspektywę do dzisiejszych czasów i jak łatwo teraz jest wykonać fotkę – w sensie od wciśnięcia spustu migawki do uzyskania obrazu.
Za dzieciaka podstawówkowo-gimnazjalnego w magię fotografii (jeszcze wtedy analogowej) wprowadził mnie mój starszy brat, który zachwycił mnie fotkami Nowego Jorku (do dziś pamiętam kadry mostu Brooklińskiego). Te ujęcia miały niezwykły klimat. Przedstawiały kompletnie inny świat, który jako dzieciak widziałem tylko na filmach. Wtedy używał swojego Nikona F2, którego ukradkiem „pożyczałem” i przepalałem klisze na zdjęcia randomowych rzeczy w domu. Trzymanie tego aparatu w dłoniach miało coś magicznego w sobie. Teraz nie wiem, czy to były nic niemówiące mi cyferki i enigmatyczne wskaźniki, czy to magia mieniącej się na wiele kolorów optyki (starsze obiektywy Nikona miału taką specyficzna fioletową poświatę pod słońce). Miałem wrażenie, że obcuję z czymś niezwykłym.
A może po prostu był to stres związany z tym, że jak go upuszczę na ziemię, to brat odetnie mi dopływ tlenu, powodując wielonarządowe niedotlenienie organizmu. – To nie były tanie rzeczy ;).
Generalnie zawsze wydawało mi się to dość magiczne, że za pomocą jednego kliknięcia jestem w stanie rejestrować obraz i zachowywać go na zawsze. WTF, że ktoś to kiedyś wykminił.
W życiu świadomym „na poważnie” fotografią zainteresowałem się w 2005 roku (17 lat). Tzn. wtedy zacząłem zastanawiać się, co faktycznie oznaczają cyferki na obiektywie i sprawdzałem, jak operując nimi, wpływam na finalny obrazek. Eksperymenty.
Te wczesne metody prób i błędów okazały się całkiem owocne. Po tym jak już ogarnąłem co do czego i jak wpływa na siebie, zaprzyjaźniłem się na dłużej z trybem „M” i tak mi już zostało do dziś. Po kilku latach podkradania pierwszej cyfrówki mojemu ojcu (Konica Minolta Z5) wyjechałem do UK, gdzie udało mi się uzbierać środki na zakup swojej pierwszej lustrzanki. Wybór padł na podstawowy model Nikona D60 – mam go do dziś i działa całkiem sprawnie, choć oczywiście ustąpił miejsca nowszym konstrukcjom.
Nie bez znaczenia było to, że wtedy w Anglii mieszkałem w parku narodowym „New Forest”, który dość mocno inspirował do robienia fotek (niedaleko jest Stonehange). Biegające wolno konie, wąskie uliczki, mnóstwo zielni. Ceglane i kamienne domy przykryte dachami z trzciny czy tam trawy – wiecie – taka Anglia z wyobrażeń – cała w deszczu i mgłach. Miało się ochotę wejść do jednego z tych domów, na ciepłą herbatę z imbirem. Jak w filmie „Holiday”. A może to po prostu moja nostalgia ubarwia wspomnienia. Jak na ironię, nie mam z tamtego okresu żadnych zdjęć…
Po powrocie było klasyczne modus operandi młodego fotografa-wannabe. Bieganie z aparatem wszędzie i robienie zdjęć absolutnie wszystkiemu. Kotom, ludziom, budynkom, kamykom. Korzystałem z możliwości popełniania błędów i nieponoszenia z tego tytułu kosztów.
W międzyczasie odkryłem świat cyfrowej edycji zdjęć i zakochałem się w nim nie mniej niż w samej fotografii. I całe szczęście, bo teraz jedno idzie w parze z drugim.
W 2011 wykonałem swoje pierwsze zlecenie komercyjne.
Następnie w moim życiu pojawiła się praca za biurkiem – i co by tu nie mówić – jest dość wygodna. Spędziłem tak kolejne lata do dnia dzisiejszego mając znakomitą możliwość traktować fotografię jako niczym nieskrępowaną pasję.
A tak w ogóle bym zapomniał…
Nazywam się Jakub Iwaszek. Rocznik 88. Jestem z polski B. Jak nie robię fotek, analizuję dane, wdrażam systemy CRM i zarządzam zespołami wsparcia i KAM.
Kwadrans po czwartej (lub na Instagramie QuarterPastFour) to godzina, o której ludzie wychodzą z biura.
Fajnie, że wpadłaś/eś.